środa, 3 stycznia 2018

The Flaws In Park Chanyeol [9/10]

tytuł rozdziału: Dziewięć |oryginał: Nine
rating: PG-13
– Cholera – szepnął Jungsoo. – Cholera, cholera, cholera. – Krążył po pokoju. – Cholera!
            Chanyeol stał w miejscu, zastygł w bezruchu.
– Nie rób nic głupiego – ostrzegł Jungsoo. – Zadzwonię do niego, dobrze? Zostań na swoim miejscu.
– Użył telefonu Baekhyuna, idioto – wydyszał Chanyeol, miał szeroko otwarte oczy, wpatrując się w nicość. Jungsoo zaklął.
– Ja… Och tak, nadal ma okulary! Może możemy zobaczyć, co się dzieje. – Jungsoo prędko podbiegł do biurka Baekhyuna i podniósł ekran, a potem włączył laptopa. Chanyeol w końcu wyrwał się z transu i podążył za nim, przyklęknął, by popatrzeć, kiedy Jungsoo włączał laptopa, a potem wpisywał hasło.
– Jeśli coś stanie się Baekhyunowi… – wyszeptał Chanyeol drżącym głosem.
– Nic się mu nie stanie – zapewnił Jungsoo. – Dopilnujemy tego.
– Ma telefon Baekhyuna… – powiedział Chanyeol, jego głos brzmiał na podenerwowany. – Ma pierdolony telefon Baeka.
– Wiem. – Jungsoo wziął głęboki oddech, by powstrzymać się od drżenia. – Wiem… Miejmy nadzieję, że Baekhyun zostawił telefon przez przypadek. – Chanyeol był bardzo blady, wszystkie kolory odpłynęły z jego twarzy, jakby miał zemdleć w każdej chwili.
– Baekhyun jest mądry, jasne? Nie da się tak po prostu złapać – szepnął Jungsoo, klikając na program zainstalowany dla okularów. Nie włączył się.
– Dlaczego to się nie otwiera? – wyszeptał Chanyeol.
– Nie… Nie wiem… – mruknął Jungsoo. Klikał wściekle. – Może Baekhyun je zdjął. Może… Może… Może na moim komputerze jest wirus.
– Nie gadaj bzdur – wydyszał Chanyeol. W końcu na ekranie pojawiła się informacja. Głosiła: „Błąd: nie jesteś połączony z żadnymi okularami, proszę, połącz swój komputer z okularami i spróbuj ponownie”.
– Cholera.
– Co to znaczy? – szepnął Chanyeol. – Co to, kurwa, znaczy?
– NIE WIEM! – krzyknął Jungsoo. Wziął kolejny głęboki oddech, a potem sięgnął do kieszeni na piersi. – Może Baekhyun… możemy skontaktować się z nim przez to! – szepnął Jungsoo. Chanyeol był na krawędzi. Obaj wiedzieli, że to ostatnie wyjście. Jeśli Baekhyun nie odpowie albo nie włączy mikrofonu, obaj będą wiedzieli, że Baekhyun ma kłopoty. Jungsoo zdawał się być naprawdę tego świadomy i postukał urządzenie dwa razy.
– Baekhyun, jeśli tam jesteś, włącz mikrofon – wyszeptał Jungsoo. Chanyeol czekał, serce wyskakiwało mu z piersi. –…Baekhyun? Baekhyun, jesteś tam?
– Cholera… – szepnął Chanyeol. – Kurwa… Kurwa…
– Chanyeol tu jest – powiedział głośniej Jungsoo. – Chanyeol tu jest, więc odpowiedz nam! – Nadal nic. Chanyeol mógł przeczytać Jungsoo jak otwartą księgę.
– Kurwa! – Chanyeol wstał, gotowy opuścić pokój, ale Jungsoo go zatrzymał.
– Zaczekaj! – powiedział Jungsoo.
– Nie mogę! – krzyknął Chanyeol. – Nie mogę, Baekhyun… Baekhyun…
– Nie mogą mu nic zrobić, dopóki nie dostaną tego, czego chcą – powiedział stanowczo Jungsoo, ciągnąc Chanyeola w swoją stronę. – Uspokój się Chanyeol.
– Nie mogę! – Głos Chanyeola się załamał i łzy spływały po jego twarzy. – Zrobią mu coś złego, Jungsoo, jak ostatnim razem! Nie puszczą go… Nie puszczą go, a on nic im nie zrobił…
– I myślisz, że jak tam pójdziesz, to tak po prostu uwolnią Baekhyuna? Myślisz, że dotrzymają słowa? – Chanyeol przestał mówić i zatopił się w ciszy. – Przestań działać pochopnie, Chanyeol, zadzwonię po posiłki, dobrze? To może być pusta groźba.
– Jakim cudem? – warknął Chanyeol. – Baekhyun wyraźnie nie odpowiada! Skrzywdzą Baekhyuna, Jungsoo. Pozwól mi iść. – Chanyeol ciągnął, ale Jungsoo wyciągnął drugą rękę i złapał nią Chanyeola.
– Nie – odpowiedział zawzięcie Jungsoo. – Obiecałem cię chronić. Obiecałem mu.
– Ja, kurwa, obiecałem sobie, że będę miał na niego oko! – krzyknął histerycznie Chanyeol. – Puść mnie, kurwa.
– Zadzwonię po posiłki, dobra? – szepnął Jungsoo. – Zadzwonię po posiłki i rozwiążemy to jutro, kiedy przyjadą.
– Będzie za późno, Jungsoo, nie widzisz tego? – W oczach Chanyeola był błagalny wyraz. A Jungsoo nie rozumiał. Nie rozumiał, dlaczego ludzie ryzykują dla innych, choć to cholernie oczywiste, że nie mają szans. – Skrzywdzą go, oni… oni sprawią, że znowu się w sobie zamknie… Zostawią na nim blizny… Złamią go, Jungsoo…
– Baekhyun jest silny – zapewnił Jungsoo. – Nie pozwoli, by ktokolwiek go tknął.
– Jest silny, ale wcześniej został skrzywdzony… – szepnął Chanyeol. – Proszę, Jungsoo, puść mnie…
– Co cię nie zabije, to cię wzmocni – odparł Jungsoo. – Będzie dobrze. Założę się o twojego cholernego niebieskiego króliczka, że będzie bezpieczny. – Jungsoo wpatrywał się w Chanyeola, patrzył, jak te wilgotne oczy spoglądają na niego, kiedy starszy myślał.
–…Dobra – odpowiedział Chanyeol po długiej, długiej chwili. Opadły mu ramiona i prawie upadł w geście porażki. – zaufam ci. Poczekam. – Jungsoo spojrzał na niego, próbując wyszukać jakichś oznak, że Chanyeol wybiegnie, kiedy go puści, ale nic nie znalazł, więc w końcu go puścił i wyjął telefon.
– Zadzwonię teraz po posiłki – powiedział Jungsoo, wciskając kilka cyfr, a potem przyłożył komórkę do ucha. – Ale teraz nie rób nic głupiego. Nic, słyszysz? – Chanyeol słabo skinął głową.
– Halo? Potrzebuję wsparcia. Przybądźcie tu najszybciej jak to możliwe, jak tylko przygotujecie sprzęt. Ten czas jest teraz. Powtarzam: teraz. – Potem rozłączył się i schował telefon na powrót do kieszeni.
– Masz rację… – wyszeptał Chanyeol, a Jungsoo odwrócił się, aby na niego spojrzeć. Wyglądał na bardzo przygnębionego, bardzo smutnego, pozbawionego nadziei. – Nawet nie mogę nic zrobić dla Baeka… Nie mogę go nawet uratować.
– W porządku – powiedział uprzejmie Jungsoo. – To zostanie rozwiązane. Mamy wszystko zabezpieczone, więc się nie martw, Chanyeol. Będzie dobrze. – Chanyeol nic nie powiedział.
– Nie spotykaj się z nimi jutro, dobrze? – powiedział Jungsoo, rozluźnił się dopiero wtedy, kiedy Chanyeol pokiwał głową. – Ze wszystkim sobie poradzimy. Upewnimy się, że nikt nie zostanie skrzywdzony. Wszystko będzie dobrze, Chanyeol.
Wszystko będzie dobrze.
– Policja przetwarza nasze dane i zaczekamy, aż nam odpowiedzą. Nasi ludzie także będą w drodze. Chodźmy spać, bo nie mamy nic innego do roboty. Jutro będzie się dużo działo.




Kiedy obudził się następnego poranka, wiedział, że coś jest nie tak.
Po pierwsze nie mógł się ruszać.
Po drugie naprawdę nie mógł się poruszyć.
Jungsoo obudził się i szamotał, ale to nie miało sensu. Kiedy spojrzał w dół, zobaczył rozciągnięte na swoim ciele liny, przewleczone przez słupki łóżka i pod materacem.
Był przywiązany do łóżka.
Wystraszony Jungsoo rozejrzał się, by zobaczyć, czy Chanyeol jest w tej samej pozycji, ale Chanyeola nie było. Pokój wydawał się być taki sam, jak był zeszłej nocy, więc nie wyglądało na to, że ktoś przyszedł i go porwał.
Właśnie wtedy, jak uderzenie w policzek, zdał sobie sprawę, że to Chanyeol go związał.
 W tamtej chwili powaga sytuacji pogorszyła się i spłynęła na Jungsoo niczym uderzenie w kość.
Cholera. Szarpał się, ale to nie miało sensu.
– Cholera!


Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie przejdzie obok Jungsoo. Musiał przeczekać.
Tak czy inaczej muszą się jutro spotkać, więc Chanyeol może poczekać do tej pory.
Nie powinniśmy działać szybko. Powinniśmy działać mądrze.
– Masz rację… – wyszeptał, patrząc na śpiącą sylwetkę Jungsoo. – Nie mogę zrobić nic dla Baekhyuna… Nie mogę go nawet uratować.
Ale to nie znaczy, że nie spróbuję.




W chwili, kiedy mężczyzna go złapał, Baekhyun wiedział, że wszystko skończone.
Było za późno, by grać naiwniaka.
Baekhyun rzucał się, walczył i kopał, ale na próżno. Mężczyzna był OGROMNY i nieważne, jak bardzo się szamotał, nie mógł poruszyć się ani o centymetr. Wielki facet się zaśmiał.
– Hej, spójrz, ktoś słaby przyszedł – zawołał głupio. Poirytowany Baekhyun kopnął powietrze, by trafić faceta w brzuch. Wielki facet rozdziawił usta, rozluźniając uścisk. Baekhyun wyślizgnął się z jego ramion.
Jednak w chwili, kiedy się uwolnił, chwyciło go dwóch mężczyzn, każdy z nich brutalnie trzymał jedną z jego rąk. Szarpał się, ale to udowadniało daremną próbę, ponieważ już wzmocnili swój uścisk na nim.
– Proszę, proszę, proszę. – Głos Joo Sunga rozniósł się w powietrzu. Mężczyźni, którzy go trzymali, odwrócili się i spotkał się z obrzydliwym uśmieszkiem mężczyzny, który złamał jego serce siedem lat temu. – Baekkie, co ty tu robisz?
– Pierdol się – warknął Baekhyun, próbując wyrwać dłonie. Bezcelowo. Joo Sung zaśmiał się.
– Więc cały czas udawałeś? Jestem pod wrażeniem. – Joo Sung postąpił naprzód, wyciągnął dłoń, by pogłaskać Baekhyuna po policzku. Niższy odwrócił gwałtownie głowę. Joo Sung uderzył go, tym razem w drugi policzek. Okulary upadły na podłogę i pękły. – Dorosłeś, mój mały.
Baekhyun szarpał się jeszcze bardziej, tym razem nawet nie chciał uciec, ale naprawdę sprać tego gościa na kwaśne jabłko. W zamian Joo Sung spokojnie pochylił się, by podnieść jego zepsute okulary, a potem założył je z powrotem na jego nos.
– Proszę. Lepiej? – zapytał kpiąco Joo Sung. Baekhyun jedynie patrzył na niego groźnie.
– A może powtórzylibyśmy tamten tydzień? – wyszeptał łagodnie Joo Sung, pochylając się do przodu tak blisko, że ich usta prawie się stykały. Ale Baekhyun miał dość tego gówna.
Tak cholernie dosyć.
Odchylił głowę do tyłu, odsłaniając szyję. Nie miał nawet czasu, by zrozumieć, co się dzieje. W zamian wyciągnął szyję i pochylił ją do przodu, jego czoło mocno uderzyło w głowę Joo Sunga.
Zbity z tropu Joo Sung cofnął się, łapiąc się za głowę. Wszyscy jego ludzie poluźnili uścisk z zaskoczenia, niepewnie wyciągnęli ręce w stronie Joo Sunga, a Baekhyun wykorzystał ten czas, by wyrwać się z ich uścisku. Kopał mocniej, niż kopał przez całe życie, bił, drapał, uderzał, kopał i popychał.
To wszystko w szale.
– BIERZCIE GO, NIE MNIE! – ryknął Joo Sung, ale Baekhyun już był w połowie drogi do drzwi. Gonili go, ale nie byli tak szybcy jak on i nie tak samo wystraszeni. W chwili, kiedy znalazł się za drzwiami, zatrzasnął je i zamknął kluczami, które miał w kieszeni, ponieważ wiedział, że nie może ich wyprzedzić. Kiedy skończył, cofnął się, a potem wrzucił klucze na dach, bojąc się, że inni mogą być na zewnątrz i mogą się zbliżać. Potem odwrócił głowę, zauważając rzecz, która mogła go uratować.
Pospieszył do niej, drzewo było bardzo wysokie i miało tak wiele liści, że był pewien, iż go zasłoni. Będą szukali go na ziemi, nie na drzewie. Zaczął się wspinać, pamiętał, by wejść na ten koniec, gdzie go nie zobaczą, jeśli nie spojrzą w tę stronę. Drzewo zwieszało się nad dwupiętrowym domem i kiedy usadowił się na gałęzi, która sięgała do pokoju Joo Sunga, odetchnął z ulgą. Nigdy wcześniej nie wspinał się na drzewo, ale z jakiegoś powodu tym razem poszło mu bardzo łatwo. Może to dlatego, że się bał. Może to dlatego, że miał motyw.
Baekhyun schował się za liśćmi w chwili, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem i mężczyźni wyszli na zewnątrz, wzburzeni i nerwowi. Baekhyun dyszał, próbując utrzymać głos na najniższym poziome, kiedy przyciskał się bliżej do pnia.
Rozproszyli się po ulicach, na ich twarzach wyraźny był strach. W końcu wytoczył się Joo Sung, trzymając się za głowę. Na jego czole zdawała się widnieć zaschnięta krew.
– KURWA! – krzyknął Joo Sung, jęk był tak głośny, że sprawił, iż ptaki odleciały z drzewa. Wszyscy jego ludzie wyglądali na winnych, gdy trzymali pochylone głowy. Rozzłoszczony, wszedł do środka ciężkim krokiem. W międzyczasie Baekhyun wyciągał szyję, próbując znaleźć coś, co mogło zawieźć go do domu, kiedy zniknęli. W ogrodzie z przodu domu sąsiadów zobaczył motocykl. Zdjął okulary, zdając sobie sprawę, że są zepsute, nie nadają się do naprawy. W zamian próbował skontaktować się z Jungsoo poprzez poklepanie swojego plastra, ale wyglądało na to, że także przestał działać, prawdopodobnie od wcześniejszego uderzenia. Jego słuchawka też zniknęła, wyleciała, kiedy Joo Sung uderzył go po raz drugi. Westchnął z frustracji. Potrzebował teraz wrócić najszybciej jak to możliwe, żeby wiedzieli i nie zachowywali się pochopnie. Kiedy już miał wykorzystać ten czas, by zejść z drzewa i wsiąść na motocykl, drzwi otworzyły się z trzaskiem i wszyscy wybiegli na zewnątrz.
– CHCĘ SIĘ TAM DOSTAĆ! TERAZ! – krzyczał Joo Sung histerycznym głosem, a jeden z jego ludzi wyjął telefon, by zadzwonić, podczas gdy dwaj inni odbiegli, prawdopodobnie by wziąć samochody. Wyglądał na rozgniewanego, ale jednocześnie był dziwnie zadowolony. Właśnie wtedy Baekhyun zrozumiał, że coś się stało.
W końcu dwa wymuskane, czarne auta pojawiły się i Joo Sung wsiadł do jednego z nich. Samochód odjechał, zostawiając drugi z tyłu.
– Dokąd?! – zapytał głośno jeden z mężczyzn.
– Do małej, opuszczonej chatki obok wielkiego znaku „WITAMY W PUSAN” – burknął mężczyzna. – Ponieważ w Pusan jest lokaj. – Tym razem mówiąc cicho, reszta mężczyzn wsiadła do auta, a potem odjechali.
– Cholera – mruknął Baekhyun, kiedy zniknęli. Zszedł z drzewa i upadł na tyłek, pokonując ostatnie metry. Spojrzał na swojej pokrwawione dłonie, pełne ranek od kory – wyglądało na to, że były tam też drzazgi, ale w tamtej chwili nie był to główny problem. Głównym problemem były możliwości, które kierowały mężczyznami tam, dokąd zmierzali.
Baekhyun pospieszył do drzwi, próbując zdobyć jakieś pieniądze, zanim odejdzie, ale drzwi były zamknięte. Klnąc przez to, że wcześniej wyrzucił klucze, ale wiedząc, że nie miałby czasu, by ich szukać, Baekhyun pospieszył do motocykla sąsiadów po tym, jak przeszedł łatwo przez ogrodzenie. Znalazł kluczyki zaskakująco bez trudu, zastanawiając się, dlaczego bogaci ludzie nigdy się nie przejmują, gdy ktoś im coś ukradnie. Ale z drugiej strony to była bogata dzielnica, więc nikt nie zadręczałby się kradzieżą.
Nigdy wcześniej nie jeździł na motorze. Cholera, nigdy wcześniej nie jeździł nawet na rowerze, więc o czym, do cholery, mówił? A jednak nie pozostało mu nic, jak przekręcić kluczyki i uruchomić silnik. Po zauważeniu kilku rzeczy założył kask i wyruszył, motocykl przeleciał na niskim ogrodzeniem. Przekręcił go w samą porę, zanim zderzył się z ogrodzeniem kogoś innego i zaczął kierować się za autami.




Kurwa!
Jakim cudem Byun pierdolony Baekhyun tak łatwo mógł wymknąć im się z rąk?
Jeśli ta mała dziwka zadzwoniła na policję, trochę czasu zajmie im dostanie się tam. Tym razem Joo Sung nie uciekał. Był tak kurewsko blisko.
Wpatrywał się w telefon w dłoni, przyniesiony przez jednego z głupich mężczyzn, którzy pozwolili tej kurwie uciec. To telefon Baekhyuna. Ze zniszczonym nastrojem Joo Sung włączył go i przesunął ekran, zauważając, że młodszy nie ma hasła w telefonie.
Nikczemna myśl pojawiła się w jego głowie.
Tylko dlatego, że Byun Baekhyun był poza jego zasięgiem… nie znaczyło to, że inni wiedzieli, że tak jest.
Uśmiechając się do siebie, wyjął swój telefon i przejrzał kontakty, znajdując numer Chanyeola na liście. Wpisał numer i przycisnął telefon Baekhyuna do ucha. Kiedy młodszy odebrał, zaczął się śmiać, ponieważ to miało zadziałać!
– Twój ukochany jest w moich rękach. – To zadziała gładko. – Jeśli wiesz, co dla niego dobre, spotkaj się ze mną jutro o jedenastej. Wiesz gdzie. I przynieś wiesz co. – Nigdy tak w ogóle nie potrzebował tej pieprzonej kurwy.
A jednak tak cholernie wkurzało go to, ponieważ musiał znosić przymilanie się tego głupiego chłopaka przez cały czas. Tak cholernie spochmurniał. Chociaż ktoś pomagał leczyć mu rany, które zadała ta kurwa, to nie pomagało. W końcu odepchnął faceta, stając prosto do wszystkich jako ich szef.
– Wszyscy mnie słyszeli! – warknął do swoich ludzi. – Jeden niech weźmie samochód gotowy przemycić Park Chanyeola, kiedy spotka się z wami za szkołą do miejsca, które wam pokazałem. Zbierz wszystkich, by stali przy wyjściu ze szkoły na wypadek, gdyby ta mała dziwka zdecydowała się tam pojawić… – Joo Sung nie mógł nic poradzić na to, że znowu się zaśmiał. Był taki podekscytowany! W końcu dostanie to, czego chce!
Znów się zaśmiał. Nigdy nie był tak szczęśliwy z jakiegoś powodu, nie od czasu… od czasu kiedy widział ten żałosny wyraz na twarzy tej głupiej kurwy siedem lat temu.
Nie chciał, by ktoś znów to zniszczył.
– Jeśli zobaczycie Byun Baekhyuna, nie wahajcie się – oznajmił Joo Sung, jego ciemne spojrzenie błysnęło na wszystkich. Chociaż byli uzbrojeni, skulili się ze strachu. – Zabijcie go.




Był świt, kiedy znalazł miejsce. Zobaczył zaparkowane samochody i mógł jedynie ukryć się w krzakach, zostawił motocykl niedaleko głównej drogi, żeby nie było to podejrzane. Baekhyun spędził całą noc, jadąc na motorze, próbował znaleźć właściwe miejsce. Był szczęściarzem, ponieważ motor miał pełen bak. Był blisko końca, kiedy wydawało się, że paliwo się skończy i Baekhyun nigdy nie był taki przerażony.
W końcu ich dogonił. Chociaż nie wiedział, gdzie są, i tak ukrył się w krzakach, wyczerpany. Chatka wyglądała normalnie. Zbyt normalnie, by podejrzewać jakieś porwanie. Baekhyun był bardzo zmęczony. Nie spał dobrze od kilku dni, zwłaszcza kiedy ostatnio obejrzał płytę, którą wyjął z szuflady Joo Sunga. Potem, w nocy, za bardzo bał się, by zasnąć, był przerażony tym, o czym ciemność mogła mu przypomnieć.
Z jakiegoś powodu, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zamknął oczy, a omdlenie uderzyło w niego jak stalowa kula.




Kiedy obudził się na miękkiej trawie, nie wiedział, która godzina.
Słońce było nad nim, trafiając w jego ciało z pełną mocą. Zgadywał, że musi być już po południu, zastanawiał się, jakim cudem nadal żył, kiedy był tak blisko chatki.
Baekhyun wstał, decydując, że nadszedł czas, by skontaktował się z przyjaciółmi i powiedział im, że ma się dobrze i nikt go nie skrzywdził. Szybko przypominając sobie małe miasteczko, które minął niedaleko, Baekhyun założył kask, by zakryć twarz i zdjął swój cienki sweter na wypadek, gdyby inni mogli rozpoznać jego ubrania. Poszedł tam głównie dlatego, że motocykl nie miał już paliwa, by się nim poruszać i niedługo później dotarł do miasteczka.
Zdawało się, że przechadzało się tam kilkoro ludzi. Kiedy sprawdził i upewnił się, że żadnego z mężczyzn tu nie ma (był pewien, że za bardzo baliby się przyjść w tak zatłoczone miejsce ze strachu, że ich przykrywka by się nie udała, jeśli świadkowie zapamiętaliby ich jako „zaginione osoby”), zdjął kask, pozwalając, by zwisał u jego ręki, gdy rozglądał się za miło wyglądającymi osobami.
W końcu znalazł młodą kobietę z małym dzieckiem. Podszedł do niej, mając nadzieję, że sposób, w jaki pot przykleja się do jego skóry nie sprawia, że wygląda jak żebrak albo ktoś niebezpieczny.
– Cześć – wyszeptał miękko, posyłając jej delikatny uśmiech. Kobieta zamrugała na niego zbita z tropu. – Naprawdę przepraszam. Jestem… Jestem z Seulu i zgubiłem drogę. Tak jakby… zgubiłem też po drodze pieniądze. – Baekhyun uśmiechnął się z zakłopotaniem. Kobieta uśmiechnęła się, jakby nie mogła nic na to poradzić.
– Proszę, czy możesz dać mi trochę pieniędzy? Nie za wiele. Potrzebuję tylko trochę, żeby skontaktować się z przyjacielem, żeby mnie odebrał. – Baekhyun zachichotał. Kobieta wskazała na kask. – Och. Racja. Skończyło mi się paliwo i nie mam pieniędzy…
– Dam ci pieniądze na paliwo – powiedziała, wyjmując torbę i przeszukując ją.
– Nie, nie, nie… – Baekhyun ją powstrzymał. – W porządku. Potrzebuję trochę drobnych, żeby zadzwonić do przyjaciela z budki telefonicznej. – Uśmiechnął się do niej przekonująco kolejny raz i w końcu wyjęła portmonetkę, i podała mu kilka monet.
– Jeśli potrzebujesz pomocy, jestem tu! – zawołała za nim. Znowu się do niej uśmiechnął, a później pospiesznie odszedł, szukając najbliższej budki telefonicznej. Nie znalazł żadnej, więc pytał ludzi, starszy mężczyzna zarządzający piekarnią, powiedział mu, gdzie jest budka.
Z sercem w gardle wepchnął monety i zadzwonił na numer Jungsoo, którego nauczył się na pamięć na wypadek, gdyby stało się coś takiego. Chciał kląć na siebie za bycie tak głupim i upuszczenie telefonu w czasie ucieczki, ale nie mógł nic z tym zrobić.
Halo?
– Jungsoo, to ja – wydyszał cicho Baekhyun. – Jestem cały i zdrowy, więc nie martw się-
– Cholera! – zaklął Jungsoo. – Mówiłem mu, kurwa! – Strach gromadził się w dole jego brzucha.
– Co? O co chodzi? – zapytał niespokojnie.
Park pieprzony Chanyeol poszedł, by spotkać się z nimi po tym, jak wysłali mu wiadomość z twojego telefonu, Baek! – Jungsoo brzmiał na rozdrażnionego. – Mówiłem mu, żeby nie robił nic głupiego, ale przywiązał mnie do łóżka i wyszedł!
– Cholera – wydyszał Baekhyun, czuł, jak jego serce wali z niepokojem i strachem.
Nie martw się – zapewnił go Jungsoo. – Moi ludzie tu są. Już kierują się do jego domu-
Nie ma ich tam – powiedział Baekhyun. – Są w Pusan.
Co?! – Jungsoo zaklął. – Pojedziemy cię odebrać-
Też jestem w Pusan.
Co, do kurwy?
Długa historia, ale jestem bezpieczny, więc się nie martw. – Baekhyun rozejrzał się na spokój miasteczka, oparł czoło i plastikową szybę budki telefonicznej. – Myślę, że przywiozą tu Chanyeola.
Gdzie?
–…Nie jestem do końca pewien. Powiedzieli, że to mała chatka wyglądająca na opuszczoną obok znaku „WITAMY W PUSAN”, więc tam pojechałem. – Baekhyun próbował wymyślić coś innego, co mogło pomóc. – Och i mój motocykl też tam jest, przy głównej drodze. Jest czerwono-biały, naprawdę wyjątkowy. Rozpoznasz go, jak go zobaczysz. Skręć w lewo, jak zobaczysz motor i chatka będzie w małej uliczce.
Wziąłeś motocykl, żeby ich śledzić? Jesteś szalony- – ­ Baekhyun wepchnął więcej monet.
– Potrzebuję cię tu tak szybko, jak to możliwe. Nie wiem, kiedy Chanyeol tu będzie – powiedział Baekhyun. – Jestem pewien, że już zadzwoniłeś po wsparcie. A co z policją?
Tak. Myślę, że samolot może być szybszy. Pieprzyć policję, nadal przetwarzają nasze zgłoszenie.
– To zapakuj paru z was do samolotu, a innych do auta. – Baekhyun bał się, ponieważ Chanyeol był w ich rękach. Był bardziej przerażony niż wtedy, kiedy to on znajdował się w ich rękach. – Proszę… pospiesz się.
Tak zrobię. – Głos Jungsoo był zdeterminowany. – Ale nie rób nic pochopnego, dobrze? Czekaj na nas. Nieważne co, czekaj na nas.
– Nie mogę – wyszeptał Baekhyun. – Nie mogę pozwolić im skrzywdzić Chanyeola.
Słuchaj, to lekkomyślność Chanyeola doprowadziła nas do tej sytuacji, Baek. Więc siedź spokojnie i- – Nie czekając na dokończenie, Baekhyun się rozłączył.
Po tym znowu się rozejrzał, założył kask, wykradając się z małego miasteczka i wrócił na drogę, którą przyjechał. Wrócił i znów ukrył się w krzakach, a niedługo później pojawił się nowy samochód. Oczy Baekhyuna rozszerzyły się i prawie krzyknął, kiedy zobaczył, jak ktoś wypycha Chanyeola z auta, miał na oczach opaskę, a w ustach knebel, który uniemożliwiał mu mówienie. Baekhyun był bardzo rozwścieczony. Obchodzili się z nim brutalnie, kazali mu jedynie wstać, nawet kiedy popychali go tak mocno, że upadł na ziemię. W końcu drzwi otworzyły się po trzech rytmicznych uderzeniach i wepchnęli Chanyeola w ciemność.
Skrzywdzą go. Baekhyun wstał, rozumiejąc, jego rosnący strach go dusił. Skrzywdzą go tak, jak skrzywdzili mnie.
Nie mogę im na to pozwolić.
Mógł wyobrazić sobie łzy spływające po twarzy Chanyeola, strach i przerażenie wyryte w wyrazie jego twarzy, a usta otwarte do przeraźliwego krzyku. Później światło z tych oczu zniknęło, aż nie było w nich nic. Zamknął oczy i wygasił to wszystko. To się nie stanie. Baekhyun tego dopilnuje.
Baekhyun z powrotem się pochylił, kiedy zobaczył, że światła samochodu włączają się i wyłączają, wskazując na to, że został zamknięty. Niski mężczyzna, jego wzrostu, wysiadł od strony kierowcy, nie spieszył się, jakby podziwiał scenerię przed sobą, zanim napotka ukrytą w niej okrutność.
Baekhyun miał plan.
Muszę tam wejść.
Muszę.




– Cholera – krzyknął Jungsoo, siłując się z linami. – Kurwa! Park Chanyeol, zabiję cię, do cholery! – Znowu się szamotał. Nigdy nie spodziewał się, że Chanyeol zaatakuje go, gdy będzie spał, niech to szlag! Miał strasznie głęboki sen, zwłaszcza w noc poprzedzającą wielkie wydarzenia. W końcu do tego został wytrenowany. W każdej sekundzie, w której tu tkwił, Chanyeol był gdzieś indziej, prawdopodobnie w rezultacie cierpiał. Kurwa!
Zadzwonił jego telefon. Znowu się szamotał, próbując go dosięgnąć, ale nie poruszył się ani o centymetr. Jakim cudem Chanyeol w ogóle wiedział, jak wiązać węzły? Niemożliwe było z nich uciec.
– ODBIERZ! – krzyknął. – SAM SIĘ ODBIERZ! – Jego telefon leżał, wibrując. Znowu zaklął, a potem jeszcze raz, gdy telefon zamilkł. Kiedy on tu był, Baekhyun był zakładnikiem, a Chanyeol wpadał w okropną pułapkę. Obiecał Baekhyunowi, że będzie chronił Chanyeola. Obiecał sobie, że będzie chronił Baekhyuna. Teraz nie mógł ochronić żadnego z nich.
Spędził dużo czasu, próbując wymyśleć, jak się wydostać, ale wyglądało na to, że Chanyeol bardzo, bardzo dokładnie go związał, jakby to on był złym gościem. Krzyczał i klął, ale w końcu wyczerpał energię, leżał tam bezwładnie.
Jak na zawołanie drzwi otworzyły się. Do środka zajrzał Kris.
– Och, przepraszam, że przeszkadzam-
– ZDEJMIJ JE! – krzyknął Jungsoo zachrypniętym głosem. Kris otworzył drzwi, jego oczy były szeroko otwarte i pełne strachu, kiedy niemal niepewnie wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
– Uch… Nigdy nie myślałem, że masz taki fetysz – mruknął Kris.
– To był Chanyeol! Pospiesz się! – Jungsoo się szamotał.
– Wow… Nigdy nie sądziłem, że Chanyeol ma taki fetysz… – Kris zaczął rozwiązywać węzły, ale zajmowało mu to dużo czasu. – Przyprowadzę innych.
– Tak, proszę – wydyszał Jungsoo. – Nie mam za dużo czasu. – Kris uniósł brew, ale nie zadawał pytań, wpisując coś na swoim telefonie, a potem zadzwonił do kilku osób.
W mniej niż dziesięć minut cała ekipa była na miejscu, próbując go rozwiązać, niektórzy nawet przecinali liny. Przez krótką chwilę Jungsoo zastanawiał się, gdzie Chanyeol w ogóle zdobył te przeklęte liny, ale z drugiej strony Chanyeol miał swoje sposoby. Słyszał, że raz ukradł wózek.
Kiedy jego ręce były wolne, pomógł rozwiązać swoje własne nogi. Wszyscy byli zmieszani, ale nie uważali tego za nagły przypadek, gdyż rozwiązywali i rozmawiali jednocześnie. Jednak z pomocą dziesięciu osób robota była wystarczająco szybka i w jednej chwili był wolny.
Natychmiast zadzwonił na policję, ale w podsumowaniu powiedzieli mu, żeby się zamknął i pozwolił im to rozwiązać, jakby wierzyli, że jest tylko małym bachorem, który gówno wie. Sfrustrowany Jungsoo odłożył telefon. Obserwowało go dziesięć par oczu, otworzyli usta i już mieli go pytać, ale wtedy telefon znowu zadzwonił. Odebrał.
– Halo?
– Jungsoo, to ja. – Głos Baekhyuna. Jungsoo przycisnął komórkę bliżej do ucha, próbując zobaczyć, czy jest więcej oznak, że Baekhyun cierpi albo jest pod okiem swoich wrogów. – Jestem cały i zdrowy, więc nie martw się
Cholera! – zaklął Jungsoo. – Mówiłem mu, kurwa! – Kurwa!
Co? O co chodzi?
– Park pieprzony Chanyeol poszedł, by spotkać się z nimi po tym, jak wysłali mu wiadomość z twojego telefonu, Baek! – Pieprzyć wszystko! Park Chanyeol, tylko czekaj… – Mówiłem mu, żeby nie robił nic głupiego, ale przywiązał mnie do łóżka i wyszedł!
– Cholera.
– Nie martw się – zapewnił Jungsoo, wyglądając przez okno. – Moi ludzie tu są. Już kierują się do jego domu-
– Nie ma ich tam. Są w Pusan.
– Co?! – Jungsoo zaklął. Czy mogło być gorzej? – Pojedziemy cię odebrać-
– Też jestem w Pusan.
– Co, do kurwy?
– Długa historia, ale jestem bezpieczny, więc się nie martw. Myślę, że przywiozą tu Chanyeola.
– Gdzie?
–…Nie jestem do końca pewien. Powiedzieli, że to mała chatka wyglądająca na opuszczoną obok znaku „WITAMY W PUSAN”, więc tam pojechałem. Och i mój motocykl też tam jest, przy głównej drodze. Jest czerwono-biały, naprawdę wyjątkowy. Rozpoznasz go, jak go zobaczysz. Skręć w lewo, jak zobaczysz motor i chatka będzie w małej uliczce. – Czy jest coś, czego ci dwaj ludzie nie mogą zrobić?
– Wziąłeś motocykl, żeby ich śledzić? Jesteś szalony-
– Potrzebuję cię tu tak szybko, jak to możliwe. Nie wiem, kiedy Chanyeol tu będzie. Jestem pewien, że już zadzwoniłeś po wsparcie. A co z policją?
– Tak. Myślę, że samolot może być szybszy. – Jungsoo cholernie chciał coś uderzyć. – Pieprzyć policję, nadal przetwarzają nasze zgłoszenie.
– To zapakuj paru z was do samolotu, a innych do auta. – Baekhyun brzmiał na bardzo przestraszonego, Jungsoo nie słyszał od niego tego wcześniej. – Proszę… pospiesz się.
– Tak zrobię. Ale nie rób nic pochopnego, dobrze? Czekaj na nas. Nieważne co, czekaj na nas.
– Nie mogę – odpowiedział Baekhyun. – Nie mogę pozwolić im skrzywdzić Chanyeola. – Baekhyun miał taki sam ton głosu jak Chanyeol wczoraj, jakby jego świat się skończył, gdyby czegoś z tym nie zrobił.
– Słuchaj, to lekkomyślność Chanyeola doprowadziła nas do tej sytuacji, Baek tłumaczył Jungsoo, próbując go przekonać. – Więc siedź spokojnie i- – Baekhyun się rozłączył. – Baekhyun? Baek? – Rzucił telefon na podłogę.
– KURWA! – krzyknął. – DLACZEGO NIKT MNIE NIE SŁUCHA?!




– Uch… powiedz nam, co jest, do cholery, grane? – zapytał Kris. Jungsoo odwrócił się i spojrzał na nich. Dziesięć par oczu odwzajemniło jego spojrzenie.
– Tak, o co chodzi z Chanyeolem?
– I z Baekiem?
– Co im się stało?
– Dobra, powiem wam – odparł Jungsoo. – Ale nie mam wiele czasu. Pozwólcie, że najpierw uporam się z tym. – Zadzwonił najpierw do swoich ludzi i powiedział, by pojechali tam, gdzie jest Baekhyun, innym powiedział, by złapali samolot i zarezerwowali bilet także dla niego, przez cały ten czas dziesięć par oczu obserwowało go intensywnie. Odwrócił się do nich, podając im krótkie podsumowanie tego, co się stało.
Gdy skończył, wszyscy wpatrywali się w niego.
– Na co czekamy? – zapytał Minseok. – Chodźmy!
– Tak! – zgodzili się inni.
Kyungsoo miał mordercze spojrzenie.
– Wezmę mój kij – powiedział Lu Han.
– A ja ukradnę kilka kijów – oznajmił Tao.
– Wezmę moje kieszonkowe! – oświadczył Yi Xing.
– Rozbiję temu facetowi łeb – szepnął Sehun.
– Zadzwonię po kilka aut, żeby zawiozły nas na lotnisko – mruknął Joonmyun.
– Jungsoo, zarezerwuj bilety też dla nas, dobrze? – Jongin uśmiechnął się.
Jungsoo gapił się na nich.
– Nie boicie się? To niebezpieczne – wyszeptał Jungsoo, patrząc, jak ich dziesiątka dyskutowała, co robić. Wszyscy odwrócili się do niego, spoglądając na niego milcząco z niedowierzaniem.
– Dlaczego, od tego są przyjaciele! – powiedział Chen, jego twarz była poważna i zdeterminowana.
I właśnie w tej chwili Jungsoo zobaczył siłę ich więzi.
I prawdziwe znaczenie przyjaźni.




Kiedy niski mężczyzna zbliżył się do krzaków, Baekhyun wiedział, że nadszedł czas.
Wyskoczył i rzucił się na faceta. Mężczyzna nawet nie miał czasu krzyknąć, kiedy został powalony na ziemię, a Baekhyun użył łokcia, by uderzyć go w głowę. Niski facet natychmiast zemdlał, a Baekhyun zaciągnął go w krzaki.




Chanyeol zrobił to, co od niego chcieli.
Nie mogąc spać, Chanyeol zdecydował się wziąć liny z kredensu personelu, zanim wrócił, wykorzystał ten czas, by upewnić się, że Jungsoo związany jest tak dokładnie, że kilka godzin zajmie mu, nim będzie mógł go złapać. Nie wiedział, jak to zrobił, nie budząc go, ale osiągnięcie tego okazało się możliwe. Później pospieszył na dół do miejsca, gdzie ostatnio spotkał się z Joo Sungiem, jego serce było pełne bólu, ale zdeterminowane.
Nie trzeba było długo czekać, nim ktoś powalił go od tyłu, a następną rzeczą, którą pamiętał, było to, że kiedy otworzył oczy, wszystko nadal było czarne. Zdawało się, że jest w samochodzie, jego ręce związane były na plecach, a na oczach i ustach miał zawiązany materiał, żeby nie mógł nic zobaczyć ani powiedzieć. Z jakiegoś powodu w tym stanie nie bał się o siebie. Raczej był przerażony tym, co mogą zrobić Baekhyunowi. Albo tym, co mogli zrobić.
Niedługo po tym, jak się obudził, auto zatrzymało się i został wypchnięty na zewnątrz. Gdy upadł na ziemię, stali się niecierpliwi i pociągnęli go brutalnie, a potem gdzieś popchnęli, lecz nie był pewien gdzie. Był pewien, że musieli wepchnąć go do domu czy coś, ponieważ nagle wszystko stało się mniejsze i zimniejsze niż wcześniej, jakby słońce zniknęło. Później został popchnięty na zimną, twardą podłogę i przypomniał sobie o przeszłości Baekhyuna.
– Zdejmij to – ktoś poinstruował. Nie potrzeba było geniusza, żeby wiedzieć, kto to jest. W końcu był w stanie widzieć i pojedyncze, oślepiające światło tuż nad nim niemal poraziło go w oczy.
Joo Sung był cierpliwy. Czekał, aż oczy Chanyeola się skupią, nieprzyjemny uśmieszek na jego twarzy był wyraźny jak zawsze.
– Witaj, Park Chanyeolu – przywitał się. Chanyeol krzyknął, lecz jego głos został stłumiony. Jeden z mężczyzn zdjął opaskę.
– Gdzie jest Baekhyun? – znowu krzyknął Chanyeol, rozglądając się. Było to zamknięte pomieszczenie poza korytarzem, którym właśnie przeszedł, a nigdzie nie zobaczył Baekhyuna.
A jeśli torturują go gdzieś indziej? Pomyślał Chanyeol z paniką, jego serce pędziło w bólu i strachu na pełen lęku wyraz twarzy Baekhyuna, wyobrażając sobie światło znikające z oczu Baekhyuna-
– Jesteś idiotą – wyszeptał Joo Sung, psychiczny uśmieszek tkwił na jego twarzy. – Jesteś pieprzonym idiotą, Park Chanyeol.
– Gdzie jest Baekhyun? – spytał spokojnie Chanyeol, powoli wydychając powietrze i próbując nie pozwolić, by strach przyćmił jego umysł.
– Nigdy go tu nie było. – Joo Sung zaśmiał się. – Uciekł.
Nawet w tej sytuacji Chanyeol wyraźnie rozluźnił się z ulgą. Przez krótką chwilę wiedział, że powinien potępić się za bycie nierozważnym i głupim, ale z jakiegoś powodu ulga wszechogarniająco wpływała na jego uczucia i nie mógł poczuć nic więcej.
– Kłamałem – ciągnął Joo Sung, spodziewając się, że Chanyeol pożałuje swojej decyzji, spodziewając się, że spłynie na niego przerażenie, był prawie radosny, oczekując tego. – Okłamałem cię, Park Chanyeol! – Znowu się zaśmiał. – Cały czas udawałem, że kocham Baekkiego. Bardzo łatwo było go odzyskać. Cokolwiek się działo, w jakichkolwiek okolicznościach nadal wybrał mnie nad tobą. Po całym tym czasie… nadal kocha mnie bardziej niż ciebie. Jak się z tym czujesz?
– Czuję się świetnie – powiedział Chanyeol przez zaciśnięte zęby. Tak naprawdę Joo Sung nigdy nie zrozumie, więc po co się wysilać? Joo Sung w zamian się zaśmiał, jego śmiech brzmiał jak dusząca się hiena.
– Wykorzystywałem Baekkiego przez cały czas, ale tak naprawdę chciałem ciebie. – Chanyeol podniósł wzrok, by spojrzeć na Joo Sunga, spojrzeć na jego rozczochrane włosy i szaleńczy błysk w jego oczach. – Wiedziałeś, że jesteś bogaty, Park Chanyeol?
Chanyeol zamrugał zaskoczony.
Jungsoo powiedział mu, że Joo Sung chciał jego łańcuszka, ale nigdy dokładnie nie zdradził w jakim celu. Myślał, że to tylko dlatego, że łańcuszek był naprawdę drogi i rzadki czy coś. A tak się trafiło, że akurat był na jego szyi.
– Tak, Park Chanyeol… – Joo Sung zdawał się cieszyć z wyjaśniania Chanyelowi jego przeszłości. – Twoi rodzice byli bogaci. Byli założycielami cieszącej się wielkim powodzeniem firmy z biżuterią. Zostali zamordowani przez ludzi, którzy chcieli ich pieniędzy dla siebie. – Chanyeol intensywnie wpatrywał się w oczy Joo Sunga, jakby próbując zrozumieć prawdę.
– Och nie. Ja osobiście nie byłem tym, który chciał ich śmierci, byłem na to za młody. – Starszy zamrugał niewinnie. – Ale jestem tu, ponieważ ktoś chce ciebie z powrotem. Szukają cię. – Chanyeol przygryzł wargę. Czy uwierzy temu facetowi? – Prowadzą testy i wywiady, by odkryć, kim jest Park Chanyeol, który zaginął dwadzieścia jeden lat temu. Próbują znaleźć dziedzica Złotych Parków.
– A wiesz, co ja zrobię? – Joo Sung uśmiechnął się z wyższością, podchodząc bliżej Chanyeola i przykucnął, zimne palce prześlizgnęły się po szyi Chanyeola. Młodszy zadrżał. – Zajmę twoje miejsce. W chwili, kiedy wyjdę z tej rudery, będę nazywał się Park Chanyeol. Będę miał dwadzieścia jeden lat, będę zwykłą sierotą, która została uratowana przez kochającą parę. Będę dziedzicem Złotych Parków i… I będę bogaty. – Joo Sung zaśmiał się, zdejmując łańcuszek, spojrzał na srebro błyszczące w świetle.
– Ty pojebie! – krzyknął Chanyeol. – Nie niszcz nazwiska mojej rodziny! – Nie dotykaj tego, co moje.
– Mam nie niszczyć twojego nazwiska, o to ci chodzi? – zakpił Joo Sung. – Nie martw się. Muszę utrzymać dobrą reputację, by kontynuować biznes. Odniosę sukces. Będę bogaty. Będę doskonały.
– Jesteś tylko psychopatą, który krzywdzi ludzi bez powodu – wypalił Chanyeol. – Skrzywdziłeś Baeka… skrzywdziłeś Baeka bez powodu…
– Był słabeuszem. – Joo Sung bez zainteresowania spojrzał na swoje paznokcie, jakby temat Baekhyuna, w porównaniu do spadku Chanyeola, był dla niego nudzący. – Był małym gównem. – Chanyeol próbował wstać, by uderzyć tego pojeba głową albo rzucić się na niego, albo zrobić cokolwiek, co mógł uczynić, by Joo Sung się zamknął, ale jego ludzie przytrzymali go.
– Oj, patrzcie, kto jest zakochany. – Joo Sung uśmiechnął się słodko. – Jesteś jeszcze głupszy, niż on był, przychodząc na miejsce, nawet nie pytając o jakiś dowód. – Joo Sung wyjął telefon. – A może byś popatrzył, jak kradnę twoją tożsamość?
Chanyeol dyszał, patrząc groźnie na Joo Sunga, ale nieważne, jak bardzo się szamotał, więcej ludzi go przytrzymywało. Tym razem kilku mężczyzn mocno zakryło mu usta, by uniemożliwić mu mówienie.
– Halo? – zawołał Joo Sung, włączając głośnik. Był bardzo daleko od Chanyeola, przynajmniej dwa metry, a Chanyeol nienawidził tego, że patrzy, jak Joo Sung kradnie jego tożsamość.
Halo, Domostwo Park Miniji i Park Jimina.
– Tak… A ja wkrótce będę nowym właścicielem tego domu – oznajmił Joo Sung, uśmiechając się do Chanyeola z wyższością. Chanyeol się szarpał, próbując krzyczeć, ale mężczyźni mocniej zakryli mu usta, trzymając go, aż jego policzek przylegał do zimnej, twardej podłogi. – Tak, jestem Park Chanyeol i mam to, czego pan szuka.
Czy będziesz w stanie potwierdzić swoją tożsamość?
– Tak, będę.
– Możesz tu teraz przyjechać. Jesteśmy na ulicy Happy Virus 2727, Pusan. – Joo Sung odłożył telefon.
– To koniec twoich dni jako Park Chanyeola – powiedział Joo Sung, chowając telefon do kieszeni. Pokazał swoim ludziom, by podnieśli Chanyeola i tym razem zachował dystans, jakby nie chciał być w pobliżu Chanyeola. Mężczyźni podnieśli go, a plecy Chanyeola skutecznie zostały wyprostowane w stronę Joo Sunga. Sobowtór Chanyeola wyjął broń i nakierował ją na serce Chanyeola. – Hm i tak właściwie koniec twojego życia.
BUM!
Chanyeol zacisnął oczy, przygotowując się na to. Z jakiegoś powodu nie był zadowolony, bo miał spędzić życie z Baekhyunem, gdzie każdego dnia mógłby budzić się, patrząc na uśmiech Baekhyuna, patrząc, jak Baekhyun czyta, mając okulary założone uroczo na nos. Nie był zadowolony, ponieważ chciał spełnić swoje marzenie bycia muzykiem, zdania college’u i posiadania czasu na świecie, by nauczyć się gry na różnych instrumentach i, miał nadzieję, zagrać na nich dla tej wyjątkowej osoby (i właśnie teraz Baekhyun był jedyną osobą, o której myślał jak o wyjątkowej osobie). Nie był zadowolony, ponieważ chciał zacząć dorosłe życie jako dentysta, przeżywając każdy dzień z uśmiechem, wiedząc, że naprawił zęby dzieci i jednocześnie jawiąc się jako najmilszy dentysta. Nie był zadowolony, ponieważ dopiero co zbliżył się do swoich wszystkich najbliższych przyjaciół, którzy teraz zdawali się być dla niego jak bracia.
Nie był zadowolony.
A jednak był. Był zadowolony, wiedząc, że Baekhyun nie jest w niebezpieczeństwie, prawdopodobnie bezpieczny w ramionach Jungsoo. Był zadowolony, wiedząc, że Baekhyun zrobił wszystko to, by go chronić, choć na końcu okazało się to na nic, bo zachował się bardzo nierozważnie. Był zadowolony, wiedząc, że Baekhyun w końcu odnalazł szczęście na świecie i w końcu nauczył się kochać siebie.
Był zadowolony, wiedząc, że Baekhyun się nim przejmował.
Ale kula go nie trafiła. Kula nigdy go nie trafiła.
W zamian ciało opadło na jego kolana, a kiedy szeroko otworzył oczy z zaskoczenia, zaszokowania i zdezorientowania, zobaczył drobnego mężczyznę leżącego na nim, jego czapka przeleciała przez pomieszczenie. Mężczyzna, którego ledwie zarejestrował z tyłu głowy, musiał wejść do chatki później niż wszyscy inni.
I jak na ironię okazało się, że tym mężczyzną jest Byun Baekhyun.
– Baekhyun! – krzyknął Chanyeol, walczył ze swoimi linami, by przytrzymać niższego. Nie wiedział, co się stało i za bardzo się bał, ale i tak spojrzał w dół. Zobaczył bladą dłoń Baekhyuna trzymającą jego pierś u góry po lewej stronie, krew kontrastowała z nią okropnie.
Wypływało tak dużo krwi.
– Baekhyun! – Chanyeol szarpał się, ale to nie miało sensu. Oczy Baekhyuna były zamknięte, ale jego powieki drżały. Chanyeol bardzo się bał. Bardzo, bardzo się bał.
W tle jego oszalałego umysłu rozbrzmiał śmiech.
Chanyeol nie sądził, że kiedykolwiek wcześniej nienawidził kogoś tak mocno, ale teraz tak było. Joo Sung się śmiał, śmiał się z kogoś umierającego na jego oczach.
– Hej, czy to nie wyszło na lepsze? – Joo Sung uśmiechnął się szaleńczo. – Bóg jednak mnie kocha! Szczęśliwe zakończenie dla wszystkich. – Ponownie się zaśmiał. Chanyeol czuł, jak łzy wzbierają w jego oczach. – Rozwiążcie go. Nie może mnie zranić. – Ktoś rozciął jego liny, a on natychmiast się uwolnił, ostrożnie obejmując ramionami kruche ciało Baekhyun.
– Lepsza przyszłość, lepsze życie, nadchodzę! – zaśpiewał Joo Sung, idą w stronę drzwi. W ostatniej chwili odwrócił się do tyłu na dwóch mężczyzn, którzy zostali. – O, kiedy już skończy patrzeć, jak jego ukochany umiera, jego też zabijcie. – Potem wyszedł. Ten sukinsyn, który powinien wiecznie płonąć w piekle, wyszedł bez ani jednego zadraśnięcia.
– Baekhyun… – Chanyeol drżał, ostrożnie tuląc do siebie Baekhyuna. Podniósł wzrok na mężczyzn, którzy odpowiedzieli obojętnym spojrzeniem. – Proszę… zrobię wszystko… proszę, zabierzcie go do szpitala… – Znów spojrzał w dół. Przez gorące łzy widział, jak kolory powoli znikają z pięknej twarzy Baekhyuna. Było tak wiele krwi przeciekającej swobodnie przez palce Baekhyuna. Już miał wstać, błagać ich, by uratowali Baekhyuna, ale w chwili, kiedy to zrobił, mężczyzna wymierzył w niego broń.
– Jeśli się ruszysz, zabiję cię – warknął. Nie mając innego wyboru, Chanyeol skulił się, łkając cicho w ciało Baekhyuna.
– Chanyeol… – Cichy głos Baekhyuna rozbrzmiał w jego uszach. Jego serce boleśnie waliło mu w piersi, ale jednocześnie podskakiwało z nadzieją, Chanyeol uniósł głowę, by spojrzeć na Baekhyuna. Oczy Baekhyuna były na wpółotwarte, jego usta suche i bardzo blade. – Ja… zajmę… Uciekaj… – Chociaż zdania były urywane, Chanyeol wiedział, czego chce Baekhyun. W końcu zawsze znał Baekhyuna jak wierzch swej własnej dłoni. Ja zajmę czymś faceta z bronią. A kiedy to zrobię, uciekaj.
– Nie zostawię cię, Baek. Rozumiesz? Nie zrobię tego… Nie. – Dolna warga Chanyeola drżała. Baekhyun zdawał się rozumieć jego uczucia, ponieważ już się nie ruszał, był zrezygnowany, pozwalając Chanyeolowi robić to, co, do diabła, chciał. Nawet w tej sytuacji Chanyeol wydał z siebie stłumiony chichot. – Ty idioto, ledwie możesz się ruszać… Coś ty sobie myślał? – Baekhyun zamknął oczy, a jego zakrwawiona dłoń wyciągnęła się, by odszukać tę Chanyeola. Ścisnął ją, jakby chciał udowodnić, że Chanyeol się myli, ale jego uścisk był słaby. Bardzo słaby. Mały uśmiech uniósł kąciki ust Baekhyuna, jakby wiedział. Z jakiegoś powodu to uczyniło wszystko jeszcze bardziej bolesnym. Chanyeol nie sądził, że kiedykolwiek wcześniej doświadczył tak wiele bólu. Stanięcie twarzą w twarz z rzeczywistością, że Baekhyun prawdopodobnie nigdy nie odwzajemni jego miłości, było trudne, ale stanięcie twarzą w twarz z fakt, że już nigdy nie zobaczy Baekhyuna, już nigdy nie będzie go miał obok siebie, było torturą. Chanyeol złamał się, próbując odepchnąć stłumiony szloch.
– Nie odrzucaj mnie w przyszłym życiu, dupku – wydyszał Chanyeol, łzy spłynęły po jego policzkach i skapnęły na ubrania Baekhyuna. – Doświadczyłem wystarczająco dużo dramatów, by wystarczyły mi na zawsze.
Baekhyun próbował się zaśmiać, ale w zamian nic się nie wydobyło. Serce Chanyeola ścisnęło się, ponieważ choć głupio żartował i serce Baekhyuna się śmiało, czyniło to wszystko jeszcze gorszym, ponieważ Baekhyun tak naprawdę nie mógł tego okazać fizycznie. Mocno zacisnął oczy, pozwalając łzom spłynąć, zanim znów je otworzył. Tym razem był w stanie widzieć wyraźniej i tym razem patrzył w oczy Baekhyuna.
Choć Baekhyun był słaby, blady i umierający, jego oczy błyszczały jasno. Patrzył na Chanyeola  czymś nie do opisania w oczach. Patrzył na Chanyeola nie w taki sposób, jak wszyscy na niego patrzyli. Patrzył na Chanyeola, jakby nie widział nikogo innego.
Patrzył na Chanyeola tak, jak Chanyeol patrzył na niego.
Potem zamknął oczy na, jak Chanyeol się bał, zawsze.




Miłość to nie poświęcenie.
Baekhyun teraz to wiedział.
Miłość nigdy nie była poświęceniem, nigdy nie była wyborem między dwoma rzeczami, o które najbardziej się troszczysz. Miłość to raczej podejmowanie ryzyka, wychodzenie z bezpiecznej strefy, próbowanie czegoś, czego zawsze bałeś się zrobić. Miłość to robienie wszystkiego tego tylko dlatego, że chcesz żyć w szczęściu. Chcesz zrozumieć, jak to jest walczyć o kogoś. Chcesz zrozumieć, jak to jest dla kogoś umierać.
Miłość to ochrona.
Miłość to odwaga.
I Baekhyun teraz to rozumiał.




Osiem lat temu Joo Sung powstrzymał go przed samookaleczaniem.
Ale to Chanyeol, sześć lat później, nauczył go znaczenia miłości.
I to Chanyeol, siedem lat później, nauczył go kochać samego siebie.




– Niech żyje nam – Chanyeol zaśpiewał ostatnią linijkę jak szept. Baekhyun uśmiechnął się i spojrzał na niego, a potem zdmuchnął świeczki.
– Zaczekaj! – Chanyeol się spóźnił. Każda świeczka została zgaszona. Baekhyun zamrugał na niego zdezorientowany. – Powinieneś pomyśleć życzenie!
–…Czy nie robi się tego po zdmuchnięciu świeczek? – zapytał głupkowato Baekhyun. Chanyeol potrząsnął głową.
– Nie. Robisz to przed, głupku. – Chanyeol wyprostował się, zbywając pomyłkę Baekhyuna machnięciem ręki. – Nieważne. Szybko, pomyśl je teraz!
– O-O-Och… – Baekhyun pospiesznie złożył dłonie i mocno zacisnął oczy. Złożył dłonie głównie dlatego, że nigdy nie życzył sobie niczego tak bardzo. Zacisnął oczy głównie dlatego, że kiedy je otworzył, chciał, by jego życzenie spełniło się na jego oczach.
Jednak to do końca nie było życzenie. Była to bardziej obietnica.
Chanyeol zrobił dla mnie tak wiele. Chcę zrobić to samo dla niego.
Życzę sobie, żebym też mógł go chronić.
Proszę, pozwólcie mi go chronić.




Chanyeol złapał Baekhyuna za nadgarstek i przyciągnął go bliżej. Zaskoczony Baekhyun patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Mógł dostrzec w jego spojrzeniu powagę, coś, czego nie widywał często, coś, co kiedy wiedział, że zobaczy, zawsze będzie musiał zastosować się do życzenia Chanyeola.
– Kochasz mnie? – spytał cicho Chanyeol. To było proste pytanie, ale niosło ze sobą ogromne znaczenie. Baekhyun o tym wiedział, bo Chanyeol go tego nauczył.
A jednak było to zaskakujące. Otworzył oczy szeroko, zbity z tropu, i nawet kiedy Chanyeol go puścił, pytanie przywiązało ich obu do ławki.
To było proste. Zawsze takie było. A on odkrył, że nie ma sensu już dłużej się powstrzymywać.
Otworzył usta, chcąc powiedzieć prawdę, która wciąż sprawiała, że jego serce wybuchało. W bólu, w strachu, w radości, nie wiedział. Minęło wiele czasu.
„Tak.” Chciał powiedzieć tego dnia. „Tak, kocham cię.”




Gdzieś na wysokim budynku na Namsan wisiało tysiące, tysiące kłódek złożonymi z życzeń ludzi i rzeczy, które kochali.
Dwie szczególne kłódki były sczepione ze sobą, były sztywne i nie ruszały się nawet przy najsilniejszym wietrze. Jakby były ze sobą sklejone.
Jedna, niebiesko-biała, miała napisane „EXO”, „ZĘBY” i „MUZYKA” na zewnątrz, bez strachu i pewnie. Po wewnętrznej stronie, zachowując najsłodszy sekret dla siebie, było napisane „Byun Baekhyun”.
Druga, zielona, miała napisane „ŚPIEWANIE” i „EXO” na zewnątrz, by świat zobaczył.
Po wewnętrznej stronie przyciśniętej do „Byun Baekhyun” na niebiesko-białej kłódce, trzymając najszczersze i najczystsze marzenie, były napisane trzy proste znaki.
„Park Chanyeol”.

2 komentarze:

  1. Ale się w tym rozdziale wkurzyłam na głupotę i impulsywność Chanyeola. Chociaż w sumie łatwo go zrozumieć. Jeśli się kogoś naprawdę kocha, jest się gotowym ryzykować i oddać za niego życie. Jednak tak bardzo mi smutno, że przez tę małą rzecz wydarzyło się tak wiele zła... Dalej liczę, ż wszystko dobrze się skończy...

    OdpowiedzUsuń
  2. WIEDZIAŁEM, K#%@^ ŻE KTOŚ UMRZE, CHAN IDIOTO...

    OdpowiedzUsuń